OLIVIA "JESTER" QUINDERBELL
I think my mom put it best. She said, 'Little girls soften their daddy's hearts'
Zawsze szanowałam zabawki. Lalki za każdym razem miały piękne, błyszczące, uczesane włosy, cudne rodziny i doskonałych mężów. Kucyki miękkie grzywy, wystrojone stajnie. Maskotki ciepło przyjaźni i rzeszę przygód. Karmiłam je swymi dziecięcymi wizjami, a one tyły, niczym świnie na rzeź. Byłam swoistą Babą Jagą; dawałam im wszystko co najpiękniejsze, by w końcu postawić je przed fatum. Złocista Annabelle – porcelanowa lalka o burzy złotych loków, której nagle szczęśliwe życie zakończyło się, gdy rodzina umarła w wypadku, a ona popadła w głęboką depresję. Odłożyłam ją wtedy na smutną półkę – miejsce specjalnie przeznaczone na zabawki, którymi przestawałam się bawić. Tyśko Pan Bóbr – włochata maskotka oraz znany na całym świecie podróżnik, którego los skierował do opuszczonej kopalni, gdzie został pogryziony przez zubata. Nagle stał się w ten sposób nosicielem enigmatycznego wirusa, którym rozpętał małą epidemię wśród swoich najbliższych przyjaciół. Ci zmarli, a on uzależnił od alkoholu, kończąc gdzieś w rowie – na smutnej półce.
Lubi dzielić czas z ludźmi, lubi ich rozśmieszać, lubi ich pragnąć, lubi powierzać im swoje uczucia. Nie są dla niej jedynie ofiarami. Nie traktuje ich tak. Zdarzało jej się kochać. Prawdziwie, szczerze. Jednakże nic nie jest w stanie odgrodzić jej od jej natury. Zwierzę urodzone na rzeź przez okres swego życia może stać się przyjacielem. Przyjacielem, który w końcu skończy z łbem na pniu. Bowiem jedno być myśliwym, a drugie ofiarą.
On nie zniszczył tego, nie roztrzaskał jej radości z życia. Jedynie skrzywił ją i zamienił w karykaturę oraz parodię człowieka. Ona sama jednak się nie zmieniła. Nadal otwarta oraz pogodna, zbyt szastająca uczuciami, nazbyt często czująca motyle w brzuchu i serce delikatnie kołaczące w piersi. Nie skąpiąca uśmiechu, nie patrząca wrogo, nie skrywająca nienawiści. Na swój sposób – przekornie - otwarta, szczera, czasami wręcz nazbyt, lekka intrygantka, nie patrząca na ludzi przez pryzmat czegokolwiek. Ponadto żywiołowa, niezwykle aktywna, nienawidząca bezczynności oraz stagnacji, a zarazem kochająca drzemki w południowym słońcu i długie wylegiwanie się w pierzynie z nagą dziewczyną przy piersi.
Z samego charakteru jest dosyć specyficzna, chociaż mieści się w ramy przyjętej normalności. Tli się w niej dusza artysty i człowieka wykształconego, chociaż ni w jednym, ni w drugim nie ma ani predyspozycji, ani potrzebnej wiedzy. Lekkoduch, błądzący głową w chmurach, który jak coś czyni, to na ogół dla własnej zabawy. Wyraźnie nadpobudliwa, charakteryzująca się prostackim humorem i czystą gorliwością do psot.
Kasztanowłosa – tak na nią kiedyś wołali. Teraz, zamiast kaskady gęstych, długich włosów, zdobi ją fryzura krótsza, a zarazem bardziej jaskrawa. Kolor wkurwionej wiśni spływa jej gładko na ramiona, szmaragdowe – niegdyś brązowe – oczy błyskają figlarnie, czasem skryte za okularami w ciemnej, grubej oprawce. Twarz ma mało charakterystyczną, ale atrakcyjności jej dodaje piękny uśmiech. Niezbyt wysoka, delikatnie zbudowana. Ciało ma chude, acz nie kościste; piersi posiada jędrne, kształtne i raczej drobne. Na brzuchu odkłada jej się lekki, wręcz delikatny tłuszczyk wskazujący, iż z dietą nie jest za pan brat. Ponadto, praktycznie jej cały tors szpecą blednące siniaki po skórzanym pasie, rurce od odkurzacza, pięści i wierzbowej witce
Ubiera się różnie, nie przywiązując typowego znaczenia do odzienia, głównie robiąc zakupy w lumpach, w których to lubi buszować nie dla samych ubrań, a dla charakterystycznych okazów. Dlatego też jej ubiór to istny miszmasz, w którym co niektórzy znajdują jej własny styl.
W obecnej chwili odziana jest w jeansową kurtkę z nadrukiem jakiejś przydrożnej kawiarni na plecach, pod tym spraną, przymałą koszulę w kratę i biały, świeży podkoszulek. Dodatkowo, prosty zegarek na lewym nadgarstku o przydymionym, pękniętym szkiełku. Talię pieczętuje przydługi, skórzany pas z mosiężną, ciężką klamrą, wokół którego obwinięty jest rzemyk zwieńczony skruszonym bursztynem. Na nogach nosi proste jeasny z przydużą ilością kieszen, a stopy ma obute w wysokie, ubłocone tenisówki z syntetycznej skóry. Do kompletu, jej sekrety skrywa kruczoczarna bielizna, którą jako jedyną kupiła w znanej sieciówce. Na ogół, gdy wchodzi do miasta, to na jej twarz opada gładki cień czarnej czapki z daszkiem, na której czole widnieje napis "Dzikie Fearowy do Boju!" - nie ma pojęcia jednak o jakim klubie mowa.
Zawsze szanowałam zabawki. Lalki za każdym razem miały piękne, błyszczące, uczesane włosy, cudne rodziny i doskonałych mężów. Kucyki miękkie grzywy, wystrojone stajnie. Maskotki ciepło przyjaźni i rzeszę przygód. Karmiłam je swymi dziecięcymi wizjami, a one tyły, niczym świnie na rzeź. Byłam swoistą Babą Jagą; dawałam im wszystko co najpiękniejsze, by w końcu postawić je przed fatum. Złocista Annabelle – porcelanowa lalka o burzy złotych loków, której nagle szczęśliwe życie zakończyło się, gdy rodzina umarła w wypadku, a ona popadła w głęboką depresję. Odłożyłam ją wtedy na smutną półkę – miejsce specjalnie przeznaczone na zabawki, którymi przestawałam się bawić. Tyśko Pan Bóbr – włochata maskotka oraz znany na całym świecie podróżnik, którego los skierował do opuszczonej kopalni, gdzie został pogryziony przez zubata. Nagle stał się w ten sposób nosicielem enigmatycznego wirusa, którym rozpętał małą epidemię wśród swoich najbliższych przyjaciół. Ci zmarli, a on uzależnił od alkoholu, kończąc gdzieś w rowie – na smutnej półce.
Chociaż sama nie tyłam, to mój apetyt rósł wraz z jedzeniem. Karmiłam się psychicznym cierpieniem innych, a zabawki powoli przestawały mi dostarczać tego smaku. Koniec końców, czym starsza byłam tym bardziej traciłam nimi zainteresowanie; były one zbyt bezbronne, uzależnione w całości ode mnie samej.
Gdy rzeźnik przychodzi po krowę, to zabiją ją możliwie po cichu. Stres psuje mięso, a najwięcej mięsa uzyska się nie z młodego cielaka, a z utuczonej i poddanej opieką krowy. Na początku nie wiedziałam o tym. Do dzieci nie miałam cierpliwości. Wszystko robiłam zbyt szybko, zbyt bezpośrednio. Niszczyłam dzieciom rzeczy, psułam ich samopoczucie, zabijałam w nich ambicje. Brakowało mi finezji oraz efektywności. Przez to mali się ode mnie odwracali, zaczęli ignorować i stawiać się. Nigdy nie byłam silna, nie umiałam się bić. Wtedy sama kończyłam jako ofiara.
Kilka lat później byłam mądrzejsza. Zaczynałam od nawiązana przyjaźni; byłam na tyle otwarta i kochana, że to nie było ciężkie. Wkrótce z mą ofiarą stawiałyśmy się prawdziwymi best friends forever, tylko po to, aby po roku… dwóch… trzech nagle wydać na świat najbardziej kompromitujący sekret, zamieścić w sieci jej nagie zdjęcia czy złamać serce odbijając ukochanego. W ten sposób nigdy nie raniłam fizycznie, zawsze psychicznie. Zawsze znęcając się na chwiejnej psychice. W przeciwieństwie do niego.
On, mój ojciec, a dokładnie Samson Quinderbell, zegarmistrz, filantrop i przykładny tata. On nie ograniczał się do jednego. Bił mnie, płacząc i mówiąc, że robi to dla mnie. Obrażał wyzywał, wmawiając, że to dla mojego wychowania. Zamykał, odgradzał od świata, mówiąc, że chce mnie chronić. Molestował, gwałcił, powtarzając „Jesteś moją ukochaną córeczką, prawda?”. Nienawidziłam go. Nienawidzę go. Chcę aby cierpiał. Jednak nie jestem w stanie nic mu zrobić. Panicznie się go boję.
Uciekłam po raz pierwszy, gdy zobaczyłam krew na materacu. Tego samego ranka się spakowałam i zeskoczyłam z okna. Nie zaszłam daleko. Byłam przewidywalna i popełniłam błąd – zostawiłam poplamione prześcieradło. Znalazł mnie kilka godzin później, po czym odwiózł z powrotem. Pobił mnie tak jak nigdy. Rany posypał solą. Nie to bolało jednak najbardziej. Kilka tygodni później po raz pierwszy zostałam zgwałcona.
Bałam się go. Bałam się uciekać. Bałam się kary i jego gniewu. W końcu jednak uciekłam. Nie dlatego, że stało się coś nowego, gorszego. Po prostu, nie mogłam tak dłużej żyć. Musiałam uciec i to zrobiłam. Kilka dni przed urodzinami. Planowałam to dłuższy czas. Przygotowałam się. Czekałam aż w sobotę spije się do nieprzytomności. Wtedy właśnie zniknęłam w lesie, z małym bagażem na plecach. Unikałam głównych dróg oraz pobliskich miast, porzuciłam stare zwyczaje, przefarbowałam włosy, aby nikt postronny mnie nie rozpoznał. To już pierwszy tydzień odkąd się od niego uwolniłam.
Wzięłam ze sobą oprócz potrzebnych rzeczy też i to. Odkąd pamiętam jednym z moich uzależnień były ładne przedmioty; nie jednak od strony materialnej. Szukałam rzeczy, które mają w sobie jakieś drugie dno; są dla kogoś ważne, przeżyły jakąś historię, bądź emanują swoistą aurą tajemniczości. Nie raz kradłam i to nie tylko, aby kogoś ugodzić, ale często po to, aby powiększyć swoją kolekcję. Tak, byłam kolekcjonerką. Mój pokój przypominał antykwariat, można w nim było znaleźć wszystko. To była jedna z nielicznych rzeczy, na które on przyzwalał. Uważał chyba, że te rzeczy wiążą mnie z jego domem. To prawda, wiązały, ale bez wahania je opuściłam. Wzięłam tylko to.
Stara książka zakuta grubym żelazem, zamknięta ciężką kłódką i czymś w rodzaju pieczęci odlanej z ołowiu. Istne magnum opus mej kolekcji. Nie raz próbowałam otworzyć tom i siłą, i sposobem. Nigdy jednak nie dałam rady. Czymkolwiek nie próbowałam, metalowe spoiwo nie chciało się poddać. To nie byłam zwykła książka. Tego była pewna.
※ miłośniczką szeroko pojętej literatury, a w szczególności filozofii, dramatów i tworów z antyku. Nie pogardzi jednak żadną lekturą
※ biseksualna, chociaż zdecydowanie w głównej mierze preferuje kobiece wdzięki. Do mężczyzn czuje póki co lekki niesmak i strach
※ uzdolniona pod względem lingwistycznym, a ponadto interesuje się martwymi językami. Sama zna łacinę, język angielski oraz całkiem dobrze staro-johtowski. Jest też w stanie poznać inne dialekty tychże języków
※ wychowywała się bez matki, rodzeństwa i dalszej rodziny; praktycznie nie zna reszty familii i nie wie, gdzie owa mieszka. Znany jest jej jedynie ojciec, a matka zmarła przed drugimi urodzinami Olivii
※ ma kompletny brak talentu do rysunku, malunku oraz muzyki
※ mocno uczulona na pistacje, nienawidzi kukurydzy, a jej ulubioną potrawą jest pad thai z tofu oraz wyrazista zupa pomidorowa
※ na obecną chwilę bezrobotna, podróżuje i szuka pracy, aczkolwiek z profesji potencjalna trenerka oraz laik florystyczny
※ liberalna z charakteru i ideologii, z poglądami feministycznymi. Mimo to, nienawidzi mieszać się w politykę i nie śledzi tejże
※ sadystka i kleptomanka w dosyć specyficznej barwie, bez dziwnych fetyszy na tle seksualnym, aczkolwiek otwarta na wszelakie zboczenia
※ brzydzi się przemocą, co jest związane z tym, że boi się bólu
※ nie ma głowy do alkoholu, a miętowo-gruszkowy likier działa na nią uspokajająco, a w dużych ilościach oszołamiająco i usypiająco
※ przeraźliwie boi się klaunów, a także czuje lęk wobec mimów. Nie uznaje jednak tego za fobię, a zwykłe, naturalne przerażenie
※ jej skóra na brzuchu, ramionach i plecach poznaczona jest blednącymi siniakami